Tak wygląda dzisiaj Bella. Tak wygląda szczęśliwy i wdzięczny za uratowanie życia koń.

Aktualizacja: 10.02.2017r.
Bella czuje się już znacznie lepiej. Dzięki fachowej pomocy kowala i lekarz weterynarii na naszych oczach dzieje się prawie cud. Popękane i połamane stare kopyta ustępują miejsca nowym, mocnym. Zmian ochwatowych wprawdzie nie można zlikwidować, ale na dzień dzisiejszy Bella porusza się żwawiej, nie leży już tak dużo w boksie i co nas najbardziej cieszy zaokrągliła się. Jej matowa sierść, pokryta licznymi ogniskami grzybicy i ogromem pasożytów stała się gładka i błyszcząca.
Na dzień dzisiejszy Bella wciąż dostaje leki mające na celu wyeliminowanie w przyszłości kolejnych ochwatów.

Bella
Koniec tygodnia, dostajemy zgłoszenie: „Klacz leży na łące, nie podnosi się od kilku dni- chyba UMIERA”. Niezwłocznie nasi inspektorzy udają się na wskazane w zgłoszeniu miejsce.
Tuż za Żukowem, niewielka miejscowość. Docieramy na miejsce, pukamy do domu właściciela- nikt nam nie odpowiada. Udajemy się na łąkę, na łące jest koń, duża, zimnokrwista klacz, ale stoi. Z daleka widać odleżyny. Które są ogromnych rozmiarów, opuchnięte, dosłownie obklejone muchami. Podchodzimy bliżej i nie wierzymy własnym oczom. Klacz z zaawansowanym ochwatem i to na 4 nogach!!! Delikatnie podnosimy nogi by zobaczyć co się dzieje od spodu. Trzy kopyta poprzerastane, mocno gnijące, a czwarte… bez podeszwy, na wierzchu goła kość. Klacz słania się na nogach, krążąc w kółko na łańcuchu. Na małym kawałku łąki, w pełnym słońcu. Kładzie się i wstaje, próbuje odganiać natrętne owady resztką sił.
Inspektorzy udają się jeszcze raz w stronę budynku w którym mieszka właściciel. Tym razem wychodzi. Pytają o konia. Dlaczego w takim stanie stoi na łące? Czy jest leczony? Właściciel po dłuższej chwili milczenia zaczyna po kolei wyzywać wszystkich którzy u niego byli. Kowali i weterynarzy. Po krótkiej wymianie zdań, prosimy właściciela o dobrowolne oddanie nam klaczy, dla jego dobra, by uniknął późniejszej sprawy w sądzie. Niestety właściciel święcie przekonany, że za pół roku koń będzie w pełni sprawny, nie godzi się na oddanie konia i wyprasza inspektorów. Wszyscy wracają do biura, siadają przy stole załamani. Jedno jest pewne klacz trzeba jak najszybciej stamtąd zabrać, nim będzie za późno. Dzwonimy po wsparcie do powiatowego inspektora weterynarii, ten jak się okazuje zna konia, całą historię i owego właściciela, a co za tym idzie wyraża chęć pomocy nam. Wsparcie znajdujemy również w Urzędzie Gminy Żukowo- który w porozumieniu z Inspekcją Weterynaryjną wystawia nakaz odbioru konia w trybie natychmiastowym.

Więc znów nasi inspektorzy przygotowują się do wyjazdu, tym razem z trailerem, z decyzją z gminy o odbiorze konia. Dojeżdżają na miejsce. Klacz stoi na łące, cichutko rży na ich widok, jakby wiedziała, że przyjechali jej pomóc, że teraz ją zabiorą i będzie bezpieczna. Razem z naszymi inspektorami na teren posesji wchodzi policja. Idą po konia. Właściciela nie ma, ale im to nie przeszkadza, podjeżdżają przyczepą na łąkę, by klaczy nie męczyć spacerami. Ta bez problemu jak tylko trap opada wchodzi do przyczepy- powoli, widzimy jaki okropny ból sprawia jej każdy krok. W międzyczasie pojawia się właściciel klaczy, z kolejną awanturą, że inspektorzy konia kradną. Lecz już za późno na awanturę, Dla dobra konia od razu jedno auto interwencyjne z trailerem- i bezpieczną w końcu klaczą, opuszcza to piekielne miejsce.
Klacz w końcu po ponad tygodniu walki, dociera do naszego Rogatego Rancza. W końcu jest bezpieczna. Inspektorzy nie kryją łez. Ci którzy związani są z końmi od lat wiedzą, jak potwornie klacz musiała cierpieć. Każdy krok, każdy ruch wywołuje u niej ból nie do opisania, widzimy jak po policzku płyną jej łzy. Wstawiona do boksu, pierwszy raz w życiu nie wiązana, wzrokiem szuka koni, które słyszy na padoku. W końcu odżywa gdy te wbiegają do stajni, każdego obwąchuje, rży… Widok nie do opisania… Mimo bólu widać, że jest szczęśliwa, ma konie obok, których nie widziała od ponad 12 lat, nie miała kontaktu z żadnymi zwierzętami gospodarskimi.
W tej całej euforii po konsultacji z weterynarzem, zaczynamy leczenie. Leczenie które będzie trwać kilka miesięcy, lat.
Poza strasznym ochwatem, klacz jest wychudzona, ma okropne odleżyny, grzybicę skóry, dodatkowo po szczegółowych oględzinach okazuje się, że ma rany na pęcinach, co wskazuje na to , że była- i to nie dawno, pętana. Nie dość, że sama, na łańcuchu, bez wody to jeszcze ze związanymi nogami… Krew się w nas zagotowała. Wiemy jedno- jej były właściciel musi ponieść karę. Za znęcanie się nad klaczą, za doprowadzenie jej do tak strasznego stanu, za nieudzielenie pomocy, za wszystko… Gdyby tam została, na pewno odeszłaby w cierpieniu, sama… a jej właściciel zapewne stanąłby nad nią z batem i poganiał do pracy…